głównao reikimistrzynikursyzabiegtekstyfilmykontakt



Praca ze zwierzętami jest czystym dobrem

Z BARBARĄ KRÓLICKĄ, mistrzem uzdrowicielem Reiki oraz terapeutą energetycznym i komunikatorem dla zwierząt, rozmawia Jolanta Podsiadła

BARBARA KRÓLICKA jest absolwentką Uniwersytetu Wrocławskiego, gdzie obroniła dyplom magistra filozofii. Posiada uprawnienia czeladnicze w zawodach bioenergoterapeuty i naturopaty. Jest dyplomowanym mistrzem uzdrowicielem Reiki oraz terapeutą energetycznym i komunikatorem dla zwierząt. Od wielu lat jej największą pasją jest praca z bioenergią, energią życia. Prywatnie – wegetarianka, miłośniczka zwierząt i działaczka fundacji prozwierzęcych. Twórca i wizjoner Wrocławskiego Ośrodka Rozwoju Holistycznego Pro Humane, który od ośmiu lat z powodzeniem szerzy naturalne podejście do życia, zdrowia i otoczenia.

www.terapienergetyczne.pl
www.prohumane.pl

„Zarozumiałością oraz bezczelnością człowieka jest mówienie, że zwierzęta są nieme” (Mark Twain)

Na stronie Fundacji Centaurus znalazłam wzruszającą informację o koniku polskim, któremu przekazywała Pani energię reiki. Część pracowników wierzyła w taką formę leczenia, inni patrzyli sceptycznie. Po ponad miesiącu weterynarze nie mogli nadziwić się efektom. Proszę opowiedzieć o Paluszku.

- To było z pięć lat temu. Paluszek trafił pod opiekę fundacji w bardzo złym stanie. Był zabiedzony, wychudzony, nerwowo kuśtykał po boksie. I mimo że dostawał specjalistyczne pasze, ciepłe posiłki i suplementy na ich przyswajanie, nie przybywało mu ani grama. Wciąż wyglądał jak bieda z nędzą, nie reagował też na podawane leki. Wtedy zaczęłam przyjeżdżać do niego na zabiegi reiki. Z początku trochę się mnie bał, musiałam odkryć, jak i kiedy z nim pracować. Zaczęłam przekazywać mu energię, mniej więcej raz w tygodniu przez miesiąc. On się oswajał, za każdym razem reagował na mnie coraz bardziej pozytywnie, przyjmował reiki, ale efekty były niewielkie. Aż w końcu zrezygnowana zadałam mu pytanie: Paluszek, co się dzieje? Przecież masz tutaj bardzo dobrze, dlaczego więc nie zdrowiejesz? I wtedy w odpowiedzi pojawił się mi obraz, że jak wyzdrowieje, to znowu zaciągną go do pracy. On tego właśnie się bał. Powiedziałam mu, że jest tu bezpieczny, nie będzie już musiał pracować, może wyzdrowieć i korzystać z tego wszystkiego, co tutaj ma. Zobaczyłam w jego oczach ulgę i od tej „rozmowy” zabiegi zaczęły dawać większe rezultaty. Paluszek zrobił się spokojniejszy, zaczął przybierać na wadze. To nauczyło mnie, że oprócz energii, którą przekazujemy, bardzo ważne jest, by odkryć, co jest przyczyną, że zwierzę choruje czy zachowuje się w określony sposób i uszanować je w pełni. Bo ono myśli, czuje i jest emocjonalne tak samo jak człowiek. My często nie bierzemy tego pod uwagę. Praca w takich miejscach jak fundacje czy schroniska dla zwierząt jest trudna, bo uświadamia skalę krzywd, jakich te zwierzęta doznały od człowieka. Paluszek dożył swych dni w poczuciu bezpieczeństwa i odszedł w spokoju za Tęczowy Most.

Czy to prawda, że zwierzęciem, które potrafi najwięcej człowiekowi wybaczyć jest pies?

- Psy z reguły dostosowują się do człowieka, chcą być blisko ludzi, widzą w nas kompanów do zabawy i życia. Dość łatwo akceptują i wybaczają to, że na przykład pan się spóźnił i nie wyprowadził ich na czas. Wystarczy, że w zamian pozwoli się im wybiegać podczas dłuższego spaceru i będzie mu wybaczone. Natomiast koty potrafią się zamknąć i nie pomagają nowe zabaweczki ani smakołyki. Gdy zranimy kota, on się wycofuje. Tak samo jest z końmi, które dużo znoszą, ale są bardzo wrażliwe emocjonalnie, dlatego często chorują. Tak wynika z mojego dotychczasowego doświadczenia w pracy ze zwierzętami.

Czy do takiego wycofanego kota można dotrzeć poprzez terapię energetyczną?

- Reiki działa łagodnie, stopniowo wzmacniając zwierzę na każdym poziomie. Pracuje się tak samo, jak przekazując energię ludziom – w imię najwyższego dobra. Najważniejsze jest to, aby dać zwierzęciu wybór. Ja proponuję mu reiki, razem z prawem wyboru, czy weźmie energię czy nie, ile jej weźmie i w jakim czasie. Zwierzę czuje się wtedy uszanowane. I najczęściej testuje. Przyjmie dwa zabiegi, potem obserwuje, co się dzieje, jak zachowują się właściciele. I gdy wszystko jest dobrze, szybko zaczyna zdrowieć. Ludzie, poprzez swoje myśli i przekonania, często stopują swój proces zdrowienia. Zwierzęta nie, dlatego efekty są niesamowite, na przykład w bardzo szybkim tempie znikają guzy. Dla zwierzęcia jest to naturalne, często trudniej zaakceptować to właścicielom. A wracając do pytania, miałam ostatnio pacjentkę kotkę, całkowicie wycofaną, która nie pozwalała się swojej właścicielce dotknąć, choć ta miała ją od małego. Reagowała na dotyk jak na oparzenie. Miała też problemy ze skórą, robaki, nie chciała jeść. Nie działały na nią żadne leki. I ta kotka zaczęła stopniowo otwierać się na reiki. Terapia była żmudna i długa, aż po półtora miesiąca dostałam od właścicielki sms, że kotka po raz pierwszy do niej przyszła i położyła się na dwie minuty na jej kolanach. Potem zaczęły działać leki. Tak zresztą często jest i u ludzi, że przyjmowane leki nie są przyswajane przez organizm, a przy wspomaganiu energią życia zaczynają działać. Dlatego nigdy nie ingeruję w pracę weterynarza. Mówię właścicielom, że jeśli widzą pozytywne efekty farmakologii, to mają z niej nie rezygnować.

Czy pracując ze zwierzęciem, jednocześnie pracuje Pani z jego właścicielem?

- Znane jest powiedzenie, że zwierzę często choruje na to samo, co jego właściciel. I jest to prawda. Wśród nas, terapeutów dla zwierząt, mówi się, że jeśli chcesz mieć zdrowe zwierzę, to sam musisz być zdrowy i w równowadze. Dlatego często, gdy zaczynam pracę ze zwierzęciem, to pracuję równocześnie z właścicielem. Albo na odwrót. Mówiąc nawiasem, od tego się zaczęło. Przychodzili do mnie ludzie z różnymi problemami, dawałam im reiki, a oni wspominali mimochodem, że zwierzę, które mają w domu, też zaczęło czuć się lepiej. I nic w tym dziwnego, bo jest to kwestia energetyki. Zwierzę, tak samo jak my, ma czakry, aurę i cały system energetyczny, więc reaguje na to, co dzieje się z jego właścicielem. Niedawno dawałam reiki pani z nerwicą. Gdy przyszła do mnie po raz kolejny, opowiedziała, że jej piesek również cierpi na nerwicę, ale gdy wróciła ode mnie ostatnim razem, położył się jej na sercu i oboje spokojnie zasnęli.
Tak więc często się zdarza, że przekazuję energię reiki i właścicielowi, i jego zwierzęciu. A jeśli tylko zwierzęciu, to i tak dużą częścią mojej pracy jest uświadamianie właścicielowi, dlaczego zwierzę choruje, jaki jest jego wpływ na to, jak ma mu pomagać i nie dokładać mu problemów. Bo choć w większości ludzie, którzy mają zwierzęta, dbają o nie, kochają je i z nimi rozmawiają, to nie zawsze zdają sobie sprawę, że one reagują na wszystko, co się w rodzinie dzieje, a więc również niewyrażone emocje, kłótnie czy wyjazdy członków rodziny.

Czy zadaje Pani zwierzętom pytania, jak kiedyś Paluszkowi?

- Oprócz tego, że stosuję terapię energią reiki, jestem też komunikatorem dla zwierząt, w ubiegłym roku skończyłam roczny kurs w tej dziedzinie. Jednak wówczas, gdy zadałam Paluszkowi pytanie, dlaczego nie zdrowieje, nie wiedziałam jeszcze o komunikacji ze zwierzętami. Ale bardzo wyraźnie czułam, że mam z nim połączenie i że on chce mi coś przekazać, że samo reiki nie daje takich efektów, jakbym chciała. I dopiero po pokazaniu mu, że go słyszę, po zadaniu mu pytania, na które odpowiedział, zrozumiałam, że mogę się z nim porozumiewać. To było dla mnie wielkie odkrycie. Ale na co dzień przekazywałam reiki, które jest holistyczną metodą, stosowaną i przy schorzeniach fizycznych, i psychicznych, i jak zwierzę jest nadpobudliwe, i gdy jest wycofane. Aż któregoś dnia trafiłam na ogłoszenie o kursie komunikacji ze zwierzętami Magdaleny Albrot. Wcześniej fascynowała mnie Anna Breytenbach (można zobaczyć w internecie filmy opowiadające o jej komunikacji z dzikimi zwierzętami), ale myślałam wtedy, że tylko ona to potrafi. Gdy znalazłam informację o kursie, pomyślałam, że będzie, co ma być, wpłaciłam pieniądze i pojechałam do Gdańska. Szybko zakochałam się w tej metodzie, która jest niezwykle prosta.

Na czym zatem polega komunikacja ze zwierzętami?

- Nie jest to żadne czary-mary, latanie na miotle. Sama prowadząca jest bardzo ugruntowaną osobą, ma przytulisko i ratuje zwierzęta, nie boi się ciężkiej pracy. Uczy metody komunikacji ze zwierzętami na zasadzie połączenia mentalnego i energetycznego. Komunikacja ze zwierzętami to uszanowanie zwierzęcia jako istoty duchowej: czującej, myślącej, mającej swoją wolę i swoją unikalną ścieżkę rozwoju, tak jak my. W zasadzie to jesteśmy tłumaczami zwierząt. Po starannym wyciszeniu się, zaproszeniu zwierzęcia do kontaktu, łączymy się z nim mentalnie i możemy mu zadać kilka pytań (nie za dużo, by zwierzę nie poczuło się zdezorientowane, zmęczone). Otrzymujemy odpowiedzi w formie obrazów, uczuć, emocji. Jako komunikatorzy w podwyższonym stanie świadomości możemy odczytać te odpowiedzi. Ale warto od razu zaznaczyć, że taka komunikacja nie służy do nakazywania czegoś zwierzęciu czy przekazywania mu woli właściciela. Służy do porozumienia, zadania ważnych pytań, uświadomienia właścicielowi, że zwierzę nas słyszy cały czas i reaguje na to, co się dzieje. Jak wspomniałam, zwierzęta bardzo dobrze odczytują emocje, odbierają naszą energię lepiej niż niejeden bioenergoterapeuta. Trzeba mieć tego świadomość.

O co można pytać?

- Tak naprawdę o wszystko, ale ze świadomością, że dla zwierzęcia jest to niecodzienna sytuacja. Nie robimy więc tego często. Ta komunikacja jest po to, aby zadać ważne pytania, gdy na przykład zwierzę choruje. Wtedy możemy zapytać jak się czuje, czy coś go boli, jak mu pomóc, czego mu potrzeba. Albo, gdy jest kilka zwierząt w domu, dlaczego atakuje inne, co mu w nim przeszkadza, co go denerwuje. Albo dlaczego nie je, czy smakuje mu karma, dlaczego nie chce wychodzić na spacery, dlaczego boi się tego czy tego, czy smuci się, gdy wyjeżdżamy, czy lubi zostawać z babcią. Pytamy zatem o rzeczy, które przeszkadzają w codziennym funkcjonowaniu. My tego nie wiemy, a zwierzę da prostą odpowiedź. Warto też zapytać zwierzęta w domu, czy chcą i przyjmą kolejne, jeśli chcemy je wziąć. Ja zawsze pytam zwierzę, czy chce mi coś jeszcze przekazać i niekiedy odpowiedzi i prośby są niesamowite, jak na przykład ta, by zmienić mu imię, bo z obecnym źle się czuje i się z nim nie utożsamia.

Czy komunikacja jest pomocna, gdy zwierzę odchodzi?

- Są trzy istotne gałęzie komunikacji: terapia, odchodzenie zwierząt oraz poszukiwanie zaginionych zwierząt. Gdy zwierzę przechodzi za Tęczowy Most, bardzo pomocny jest zarówno komunikator, jak i energia reiki, która daje mu siłę do przejścia. Ludzie często sobie z tym nie radzą i usypiają zwierzę. Tłumaczą, że nie chcą, by cierpiało. A ono chce odejść powoli, w swoim tempie i należy dać mu na to czas, jak człowiekowi. To może trwać dzień czy dwa, zwierzę powoli znika na naszych oczach. Fizycznie można zaobserwować, że wycofuje się z tego świata.
Komunikacja jest też ważna, gdy zwierzę choruje i człowiek chce je uśpić. Znam pieska, któremu sztywniały łapy i jego pani mówiła, że nie może patrzeć, jak on biegnie, nagle dostaje ataku i się przewraca. Chciała go uśpić, bo on się męczy, jak mówiła. Zaprosiłam więc pieska do komunikacji i zapytałam, czy go to boli. On nie wiedział, o co mi chodzi. Przekazałam mu, że ma objawy, które martwią jego panią i z ludzkiej perspektywy zastanawia się, czy nie łatwiej mu będzie, jeśli przejdzie na drugą stronę. On się bardzo zdziwił, bo nie postrzegał tak swojej choroby. Dla niego ważne było to pół godziny, gdy biegał po lesie, a nie to pięć minut, gdy miał atak. Nie odbierał tego jako cierpienia. To był jasny sygnał, że chce się leczyć, co potwierdził, gdy zadałam mu takie pytanie. Nie minęło pół roku i oglądałam filmik, jak biega po plaży za patykiem. Jest to dobry przykład, że zwierzęta nie koncentrują się na cierpieniu, są gotowe na to, co je spotyka i wyciągają ze swojego życia to, co dla nich najlepsze. Dlatego, moim zdaniem, wielu rzeczy możemy się od nich uczyć.

Czy pracuje Pani również na odległość?

- Często pracuję na odległość, choćby ze względu na to, że zwierzęta są z innych miast. Ale nawet gdy są stąd, z Wrocławia, najczęściej jadę na jedną wizytę, by zwierzę poznać, powiedzieć mu, czym jest energia reiki i że będę się z nim łączyć, zapytać, czy to akceptuje. Jeśli schorzenie nie wymaga wizyt na żywo, robię jeden zabieg, a potem przekazuję mu energię na odległość. Najlepiej, gdy zwierzę jest wtedy w swoim otoczeniu, w domu czy boksie, w którym czuje się bezpiecznie. Często też woli, aby nie było wtedy właścicieli.
Do takiej pracy potrzebuję aktualnego zdjęcia zwierzęcia, na którym jest samo. Przed zabiegiem zawsze pytam, czy przyjdzie teraz do komunikacji. Odczytuję wtedy informację energetyczną, często biorę wahadło, czyli korzystam z tego, czego nauczył mnie tato (prof. Zbigniew Królicki, bioterapeuta i radiesteta – przyp. red.), sprawdzam energetykę czakr i aury, wyrównuję ją. Gdy zaczynam pracować ze zwierzęciem, dostaje ono ode mnie cały pakiet wspomagania, bo oprócz rzeczy, które widać, że ma na przykład problem z łapą, są i takie, których nie widać, jak choćby tego, że ma osłabione serce czy stan zapalny w żołądku. Te rzeczy jest mi w stanie pokazać wahadło. Po takim odczytaniu przekazuję zwierzęciu energię, wykorzystuję do tego znaki reiki, również te mistrzowskie, ponieważ otrzymałam stopień mistrzowski od swojej mamy (Krystyna Królicka, mistrzyni i nauczycielka Reiki – przyp. red. ), co bardzo przyspiesza terapię.

Czy lekarze weterynarii są otwarci na metody, które Pani stosuje?

- Razem ze mną na kursie komunikacji ze zwierzętami były dwie koleżanki, które są lekarzami weterynarii. Zauważyły, że w różnych sytuacjach w swojej pracy są bezsilne i dlatego zaczęły szukać głębiej, skierowały się w stronę terapii alternatywnych, bo bardzo kochają zwierzęta i chcą im pomagać, a sama farmakologia bywa niewystarczająca. A zatem są weterynarze otwarci na takie metody. A na przykład pod Legnicą jest lekarz weterynarii, który stosuje akupunkturę i skierował kilka osób, bym wspomogła ich zwierzaki energią reiki.

Czy zdarzyło się Pani poszukiwać zaginionych zwierząt?

- Specjalizuję się głównie w terapii, w której łączę komunikację, reiki i terapię radiestezyjną. Ale brałam też udział w poszukiwaniu zaginionych zwierząt. I przyznaję, że jest to najtrudniejsza praca zarówno dla komunikatora, jak i właściciela, ponieważ zwierzę ucieka czasami dlatego, że chce. Właścicielowi trudno jest to zaakceptować, zwłaszcza jeśli było ono kochane i zaopiekowane.

Dlaczego więc ucieka?

- Pierwszym pytaniem, jakie zadaję, jest oczywiście, czy żyje. I sprawdzam to wahadłem. Jeśli żyje, to pytam, czy chce wrócić. I choć częściej zwierzę odpowiada, że tak, to czasami komunikuje, że nie. Wtedy zadaję pytanie, czy jest bezpieczne. Gdy słyszę, że tak, pytam ponownie, czy mam go szukać. Odpowiedź jest, że nie. Po raz drugi. Wówczas mówię o tym klientowi i nie szukam na siłę zwierzęcia, które zakomunikowało mi, że nie chce być odnalezione. Jeśli ono tak wybrało, powinniśmy to zaakceptować, zgodnie z najwyższym dobrem. Na tym poziomie pracy zakładamy bowiem, że zwierzę ma swoją ścieżkę. Uznaje, że jego zadanie z tym właścicielem zostało już wykonane. I chce doświadczyć czegoś innego, znaleźć innego człowieka, choć było kochane i nie działa się mu krzywda. To trudne doświadczenie dla właściciela, ale zwierzę też ma prawo do swojego wyboru. Jeśli natomiast chce wrócić, robimy wszystko, aby się tak stało. Najczęściej bowiem gubi się takie, które wymknęło się przez bramę, a nigdy wcześniej nie było wypuszczane poza teren domu czy ogrodu. To dla niego nowa sytuacja, nowe zapachy i wszystko wokół. To sprawia, że biegnie, odkrywa, a po pół godzinie orientuje się, że nie potrafi wrócić. I takiemu zwierzęciu trzeba pomóc.

Na koniec zostawiłam mało dyplomatyczne pytanie. Czy praca ze zwierzętami jest bardziej wdzięczna niż praca z ludźmi?

- Na co dzień pracuję i z ludźmi, i ze zwierzętami. I zawsze robię to w imię najwyższego dobra. Gdy pomogę człowiekowi i on mi podziękuje, powie, jak się teraz czuje, nie przeczę, że jest to bardzo dowartościowujące. Natomiast praca ze zwierzętami jest moją pasją. Powiedziałabym, że czystym dobrem. My, ludzie, mamy zazwyczaj jakieś pomysły na siebie. Gdy chorujemy, często ta choroba jest nam do czegoś potrzebna, mamy się poprzez nią czegoś nauczyć, coś przepracować. Często też spychamy odpowiedzialność za swoje zdrowie na terapeutę czy lekarza. A zwierzę po prostu się otwiera, jest szczęśliwe, że nagle dostaje coś, co mu pomaga. Dlatego efekty bywają tak spektakularne. Człowiek czuje się po terapii dobrze, ale jadąc do domu pomyśli: Nie, niemożliwe, by to zadziałało, bo ona tylko trzymała przy mnie ręce.. I się blokuje. Oczywiście przychodzą do mnie wspaniali ludzie, świadomi swojego ciała, energetyki, którzy wierzą w działanie reiki. Ale ze zwierzętami nie ma całej tej otoczki wytwarzanej przez nasze myśli. Ja wysyłam energię, one ją odbierają. Po prostu. Z wdzięcznością, bez wątpliwości i oceniania. Dlatego czuję, że praca ze zwierzętami jest czystym dobrem.

Rozmawiała Jolanta Podsiadła